wtorek, 12 czerwca 2018

Kryzys ćwierćwieku 2.0

Hej, cześć!

Ten wpis jest kontynuacją mojego "Kryzysu ćwierćwieku". Jestem już po swoich urodzinach, a właściwie w ich trakcie i tak sobie myślę czy coś się zmieniło? Pewnie niewiele, poza tym, że nie mogę mówić już, że mam 24 lata.
Chcę tutaj podsumować, to co udało mi się zrealizować z moich postanowień z okazji starzenia się i trochę pomarudzić, bo nie wszystko poszło tak, jak chciałam.



Mamma Mia!

Moim punktem numer 1 było nauczenie się jakiegoś języka. Postawiłam na włoski i zabrałam się do działania. Ruszyłam z kopyta, podekscytowana wizją mówienia w jednym z najpiękniejszych dla mnie języków świata, pożyczyłam książkę od brata i dostałam mini podręcznik od Mamy.
Przez ponad miesiąc pilnie dzień w dzień uczyłam się przez 15 minut, ale potem nadeszły Święta Bożego Narodzenia i z każdym kolejnym dniem, gdy przybywało mi przedświątecznych obowiązków, mój zapał do nauki wypalał się, aż w końcu powiedziałam sobie, że wrócę do włoskiego po świętach.
Tak się nie stało i jedyne co potrafię powiedzieć po włosku to liczby, członkowie rodziny, kilka potraw i przywitania, czyli w sumie słabo.

Klik, pstryk i gotowe...

Seria zdjęć była dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy, więc zdecydowałam się na autoportrety, ponieważ czułam, że tylko ja odzwierciedlę to, co siedzi mi w głowie.
Planowałam zrobić ją na początku czerwca, bo wcześniej jakoś mi nie wyszło, ale upały, które dopadły Polskę skutecznie pokrzyżowały mi plany rujnując moje samopoczucie i sprawiając, że czułam się jak kupa.
Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu uda zrobić mi się to, co zaplanowałam, bo może być to naprawdę fajne.
Oczywiście o tym pojawi się osobny wpis, który pokaże nie tylko efekty końcowe, ale i całe przygotowania na tej serii.

Work, B*tch

Wiecie, że ja i ćwiczenia lubimy się tylko raz na jakiś czas, bo pisałam o tym wiele razy. Teraz także nie udało mi się wygrać ze swoim lenistwem i nawet energiczne trenerki z internetów nic nie zdziałały (mam nadzieję, że chociaż do ślubu uda mi się zrzucić ten zbędny balast ;))

Cherry, cherry lady

Tatuaż to bardzo odważna decyzja i nie mówię tu o towarzyszącym temu zabiegowi bólu, ale o konsekwencji na całe życie. Moje tatuażowe plany są bardzo dokładnie przemyślane i nie robię ich w przypływie emocji- czasami potrafię być odpowiedzialna ;) Mój pierwszy tatuaż zrobiłam sobie już kilka lat temu i mimo że było to nastoletnie marzenie, to bardzo długo o nim myślałam.
Kilka tygodni temu wybrałam jeden z moich wzorów na tatuaże na ten, który zrobię sobie w prezencie urodzinowym i tak w połowie maja umówiłam się na termin z tatuatorem. Udało mi się, bo Pan Krzysztof miał wolny termin akurat 12 czerwca, co oznacza, że tatuaż będzie robiony w moje urodziny <3
I tak na mojej prawej kostce pojawił się wymarzony wzór wisienek <3

Oczko tu, oczko tam

Ostatnim punktem było robienie na drutach, które okazało się fajną przygodą. Na początku oglądałam filmy na YT, ale ani jeden mi nie podpasował, więc zrobiłam to, co ronią wszystkie dzieci, gdy czegoś nie potrafią ogarnąć- poszłam do mojej Mamy.
To ona nauczyła mnie tej, jak się później okazało, całkiem relaksującej czynności i teraz jestem w trakcie dokańczania siwego szalika.
Oczywiście nie jest to jeszcze tworzenie na wysokim poziomie, bo czasami wypadnie mi jakieś oczko, kawałek szalika wyjdzie zbyd ciasno, a inny bardzo luźny, ale wiem, że wystarczy trening i niedługo będzie tak, jak trzeba.
Dziękuję, Mamusiu <3


Podsumowując, nie jestem z siebie zbyt dumna. Nie udało mi się osiągnąć nawet połowy z zaplanowanych rzeczy. Teraz wiem, że najważniejszym punktem, jaki muszę w sobie ogarnąć jest słomiany zapał, który prześladuje mnie od zawsze.
Czy ktoś z Was zna skuteczne sposoby na poradzenie sobie z tą zarazą? Jeśli tak będę bardzo wdzięczna, jeśli się ze mną podzieli :)

Have fun!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz